Wojciech Kozlowski Wojciech Kozlowski
422
BLOG

KAWALEROWIE BIAŁYCH PLAM

Wojciech Kozlowski Wojciech Kozlowski Kultura Obserwuj notkę 1



                             Z mogił krwawi powstaną rycerze
                             Mścić wiekowe zbrodnie, nieprawości...
                             I nad Polską Uznojoną Ziemią
                             Spłynie Orzeł, znak polskiej wolności! 

    

Marian Kozłowski – „Przemysław”, „Lech”, „Dąbrowa” - w wierszu: „Pamięci brata Bolesława” 

 

KAWALEROWIE BIAŁYCH PLAM

Czasy komunistycznego zniewolenia odcisnęły się piętnem w polskiej świadomości historycznej.  Szczególnie w odniesieniu do poprzedzającego go okresu II Wojny Światowej i po niej - heroicznego zrywu niepodległościowego przeciwko wtórnej okupacji sowieckiej.                                                                                                                  Ludobójcze represje eliminowały z polskiej tkanki społecznej polskich bohaterów narodowych - takich jak: August Emil Fieldorf, Zygmunt Szendzielarz, Witold Pilecki - zastępując ich bohaterami legendarnymi "co kulom się nie kłaniali", jak generał "Walter" Karol Świerczewski, walecznymi jak Anatol Fejgin, który w pogoni za żoną skazańca z NSZ pod sądem lubelskim wystrzelał cały magazynek naboi, uczuciowymi jak Luna Brystygierowa i Adam Humer, aż w końcu autorytetami uniwersalnie i wielopokoleniowo już szlachetnymi, jak Adam Michnik, Bronisław Geremek i Jacek Kuroń.                                                                                                                  Komunistyczna indoktrynacja nadawała wyniszczaniu polskich patriotów i elit intelektualnych - przetrzebionych i tak już mordami przez obu najeźdźców - pozory legalności i normalności,  a degradacja ekonomiczna powodowała wypychanie ich poza margines społeczny razem z rodzinami.  Jako, że dzieci wyklętych były wielorako wyklęte przez dziedziczony status polityczny, ekonomiczny, zohydzenie, odtrącenie, emigrację wewnętrzną, czy wykluczenie przez edukacyjną blokadę - nakładaną na potomków "bandytów" - aby przypadkiem nie skończyli studiów.

Wymiana elit umożliwiała w następstwie fałszowanie historii i wprzęganie jej w służbę zniewalającej, totalitarnej ideologii.  Odziedziczony zatem po tamtej rzeczywistości stan polskiej świadomości historycznej jest pełen przeinaczeń i luk w skutek wymazania z niej elementów niepożądanych, zwanych inaczej białymi plamami.

Pięciu z wyklętych

O pięciu partyzantach Kozłowskich - połączonych wspólnym patriotycznym wysiłkiem dla Polski - nie wolno było mówić w czasach komunistycznego pięćdziesięciolecia inaczej niż w kontekście narodowych "bandytów".  Byli bowiem wyklęci i była w tym jakaś prawidłowość, skoro prawdziwi bandyci i agenci NKWD pełnili w tym czasie funkcje polskich bohaterów narodowych.

Po raz pierwszy pochylił się nad nimi jako wyklętymi redaktor Wójcik w "Fotoreporterze" w 1989 r., kiedy to nadchodząca III RP nie precyzowała jeszcze ich nowego statusu.  Kiedy jeszcze nie byli wyklęci na nowo.  Opisał tam między innymi, jak to żołnierze z NSZ w przeciwieństwie do AK - pozbawieni prawa przynależności do ZBOWiD - zbierają na starość butelki by przeżyć.  No cóż, nie każdy z AK chciał należeć wówczas razem z ubekami do ZBOWiD, nawet za cenę życiodajnej renty, ale faktem jest, że w przeciwieństwie do AK narodowcy takich praw nie mieli.  Być może chodziło o skłócenie żołnierzy niezłomnych (dziel i rządź), lecz faktem jest także, że nawet pierwszy przyzwoity w III RP prezydent Lech Kaczyński w dekorowaniu orderami jakoś tak dziwnie przestrzega podobnego klucza.  A IPN?  A prasa?  Przyznam się, że i sam nie jestem do końca w porządku.  Pisałem na przykład o siedmiu siostrach śpiewających Knapik, lecz nigdy o pięciu strzelających braciach Kozłowskich. 
                                                                                                                  Po studiach do lasu

Kiedy wybuchła wojna, byli młodzieńcami zaraz po studiach lub w ich trakcie, jak Bolesław - mój ojciec (Wydział Nauk Politycznych USB w Wilnie).  I tylko najmłodszy z nich Izydor - studiować jeszcze nie zdążył.  Do zbrojnej konspiracji przystąpili niezwłocznie, najpierw walcząc w ZWZ, później w NOW, NSZ, NZW, a więc w oddziałach narodowych, jak przystało na przedwojennych harcerzy, działających jednocześnie w Stronnictwie Narodowym.                                                                                                                   Żołnierska aktywność, rozpoczęta początkowo w okolicach Łomży, szybko się rozszerzyła na całe białostockie i później, od 1945 roku, także w olsztyńskie, jak w przypadku kpt.  Mariana Kozłowskiego ("Lech", "Przemysław", "Dąbrowa"), Komendanta Okręgu NZW Olsztyn krypt. "Bałtyk".                                                                                                                   Kapitan Bolesław Kozłowski ("Grot", "Hanka", "Marek", "Sowa") - pełnił ostatecznie funkcję zastępcy Komendanta Okręgu NZW Białystok krypt. "Chrobry".  Był przy tym szefem Wydziału II - wywiadu, a także Wydziału V - propagandy.                                                                                                                   Kapitan Antoni Kozłowski ("Szczerbiec", "Biały") był szefem Wydziału I - organizacyjnego Okręgu NOW Białystok, krypt. "Cyryl", następnie komendantem Powiatu NSZ Łomża i jednocześnie inspektorem Obwodu "A" w Okręgu Białystok NSZ.  Po jego śmierci Łomżę przejął jego brat Bolesław.                                                                                                                   To nie jest pełen obraz działalności Kozłowskich w podziemiu.  Przeliczając jednak na przelaną krew wcale niemały, skoro z pięciu wojnę przeżyło dwóch - tkwiąc w patriotycznym oporze do II amnestii w 1947 roku.

Nieznanego żołnierza grób nieco pokątny

Józef Kozłowski był z nich największy.  Pseudonim miał "Mały".  Był natomiast dwumetrowym, silnym i wyjątkowo odważnym mężczyzną.  Ta jego ogromna postura miała jednak swe wojenne wady; stanowiła cel łatwiejszy od przeciętnego.  Zginął w zwyczajnej potyczce z niemiecką żandarmerią.  Nie sposób było zdobyć wymiarową trumnę.  Nie wyciągnął zatem nóg przysłowiowo.  Pochowany został z przykurczonymi.  Pogrzeb odbył się skrycie przed Niemcami, nocą, a pogrzebany został w głębi wiejskiego cmentarza, przy murze.  Pod betonowym krzyżem widnieje inskrypcja: "Zmęczony walkami o wolność Ojczyzny spoczął w Bogu".

Kiedy brat Bolesław myślał po więziennej odsiadce, aby dodać na mogile imię i nazwisko, to dyrektor lokalnej szkoły prosił, aby nie odbierać uczniom zajęć praktycznych z historii.  Tym grobem opiekowały się wszak dzieci ze szkoły - jako grobem nieznanego żołnierza.  Mój ojciec przystał na szkolną tradycję, stając się tym sposobem pokątnym właścicielem Grobu Nieznanego Żołnierza, mającym wszakże prawo zapalania świeczki...  Z szacunku dla tamtej decyzji miejscowości nie zdradzam.

Polska wersja Niobe

Pierwszego wojennego szoku doznała ich matka, kiedy "Biały" z podwiniętą nogawką siedział na snopku słomy i scyzorykiem wydłubywał kulę.  Wtedy zemdlała.  Wytrzymała natomiast, kiedy "Dąbrowa" miał przestrzeloną głowę, płuco i ramię.

Zanim Niemcy nie bez powodu zaczęli rozsyłać za Kozłowskimi listy gończe z obiecaną za denuncjację nagrodą - dopadli wcześniej ich ojca Izydora, razem z najmłodszym synem, który też miał na imię Izydor.  O tych wydarzeniach mój ojciec wspominał niechętnie.  Kiedy natomiast zajrzałem kilka lat temu na stronę internetową Państwowego Muzeum Auschwitz - dopatrzyłem się możliwości dowiadywania się za pośrednictwem automatycznej wyszukiwarki szczegółów o losach zarejestrowanych przez Niemców więźniów, pod jednym wszak warunkiem.  Wszystkie dane, w tym imiona poszkodowanych i nazwy polskich miejscowości należało wpisać po niemiecku (sic!).  Znieważony więcej tam nie zajrzałem.  Dziadek zginął zamordowany bestialsko przez Niemców - tyle wystarczy, a Izydor powrócił jako swoisty rodzaj zemsty niemieckiej, bez najmniejszych szans na przeżycie.

O szczegółach jego śmierci dowiedziałem się dopiero od jego matki, a mojej babki, kiedy poszedłem zawiadomić ją, jako starą kobietę, o śmierci mego ojca a jej syna Bolesława.  W reakcji na smutną wiadomość powiedziała tak całkiem spokojnie: "to Boleś umarł... no trudno, no..., Izydor to dopiero bał się umierania...  To ja wtedy położyłam się przy nim i on po prostu zasnął".  W tej nadludzkiej pomocy była już wszakże rutyna.  Izydor był ostatnim tego roku.   Męża w Auschwitz i trzech synów straciła w ciągu jednego, czterdziestego czwartego roku. Natomiast o śmierci swego ojca w 41 roku - zesłanego zimą na Soługę w wieku osiemdziesięciu lat - prawdopodobnie jeszcze wtedy nie wiedziała.  Nie wiedziała też, że wolnej suwerennej Polski nikt z jej rodziny nie doczeka.

Jak to na wojence ładnie

Muszę parę słów poświęcić śmierci "Białego" - już nie tylko dlatego, by wojenny bilans się zgodził, lecz przede wszystkim dlatego, że była bardzo piękna, a nadto obala wszystkie mity na temat niechęci polskiego podziemia narodowego do AK.  "Biały" zginął bowiem pod Czerwonym Borem, biorąc na siebie ogień i umożliwiając w ten sposób wycofanie się oddziałów AK, na których to zaproszenie właśnie przybył, aby wziąć udział w zgrupowaniu w celu dokonania zbrojnej akcji.  O szczegółach nie miejsce wspominać, lecz od wycięcia w pień ludzi "Białego" - uchronił oddział Franciszka Żebrowskiego "Wyda" z AK, który manewr "Białego" wspomagał.

Odbijanie natomiast akowskich więźniów z gestapo to była już niejako specjalność Kozłowskich.  Ta największa co do liczby odbitych akowców (trzydziestu!) - była pod Małym Płockiem.  Chodziło wtedy o żołnierzy kolegi ojca z wileńskich studiów - Szareckiego.   Porównując tamtejsze zdarzenia do dzisiejszych partyjnych kłótni i biorąc pod uwagę, że tamto wojsko to byli młodzieńcy pełni energii, honoru, ambicji i przy tym pod bronią, to rozpowszechniane mity na temat wzajemnych politycznych niechęci są mocno przesadzone.   Właśnie w obszarze podziemia niepodległościowego znajdują się najpiękniejsze przykłady solidaryzmu narodowego.

Bracia Izydor i Antoni Kozłowscy i ich koledzy niedoli Wagner i Sykut (prawie że jeszcze chłopcy) - spoczywają we wspólnej mogile w Łomży.  Kiedy ich brat Bolesław ("Grot", "Hanka", "Marek", "Sowa") powrócił z komunistycznego więzienia, poszliśmy im z odsieczą, uprzątając ich mogiłę z państwowych wieńców: "Nie o taką walczyli Polskę"...

Z lasu do więzienia

Do więzień trafili obydwaj bracia - oficerowie, pomimo ujawnienia się zgodnie z ogłoszoną w 1947 r. amnestią.  Musieli teraz wytrzymać przemyślne tortury z rąk utrwalaczy władzy ludowej.  Bardzo dziwne, że nikt jeszcze nie postawił pomnika w kształcie taboretu do góry nogami, jako symbolu tamtej epoki.  A przecież był to mebel specyficznie przez oprawców lubiany.  A kaci udekorowani orderami walecznych nieźle się zabawiali; wymyślili "szufladę", "podskubywanie gęsi", "plażę", "zakopane"...  Ojciec na taborecie nie siedział.  Jemu podkładali za drzwiami płacz jego własnych rzekomo dzieci i żony, aby go złamać.  Nie odgadł, jak to robili, ale wskutek tortur i stanu, w jakim się znajdował po wymuszonej bezsenności - dawał się na to nabierać.

Bił przy tym rekordy w częstotliwości przesiadywania w karcerze.  Według szacunku skazanego na śmierć dowódcy oddziału NZW Henryka Sikorskiego ("Gryfa") - wytrzymywało te praktyki (nie idąc na współpracę) tylko 50 procent torturowanych.  Tak na marginesie, Sikorski to jeden z odważniejszych żołnierzy ojca.  Posterunek MO rozwalił sam jeden.  Podszedł pod drzwi, zastukał i kiedy usłyszał: "zaczom?" - przyjacielsko szepnął: "towariszcz lejtnant, odkroj dwiery, ja choczu skazać tebia odnoje słowko".  Po otwarciu "rozgadał" się jednak z pepeszy...   
                                                                                                                 Kozłowscy dzięki niezłomności charakteru, zakorzenionej w katolickiej wierze, tortury wytrzymali, więzienie przeżyli a po odsiadce byli rutynowo szpiclowani do śmierci.  W przypadku mojego ojca inwigilacja bezpieki miała jakże cyniczny kryptonim - "Nienawrócony" .

"Pamiętaj, że wypuścił cię Trokenheim"

Na próżno Jan Tomasz Gross i jego asystenci próbują przypisywać narodowcom jakieś nieprawości w czasie wojny w stosunku do narodu żydowskiego.  Stereotypem jest również obarczanie ich całą wrogością do Żydów w okresie międzywojennym.  Nienawiść ta nie różniła się zasadniczo od występującej w innych grupach polityczno-społecznych i nie była przy tym większa od nienawiści okazywanej Polakom przez samych Żydów.  Antysemityzm, jak każda nienawiść, z nieba przecież nie spada.  A zatem była wynikiem jakiegoś sprzężenia zwrotnego.

Wracając do Kozłowskich.  Zatargów z Żydami nie mieli ani przed wojną ani w czasie okupacji, a biorąc pod uwagę kiblówkę ojca (proces w celi) pod przewodem funkcjonariusza żydowskiego pochodzenia, musiał ten stosunek ich do Żydów być warunkiem do przeżycia podstawowym.  Natomiast w czasach kiedy byli w lesie łomżyński szef UB pochodzenia żydowskiego puszczał wolno wszystkich ojca żołnierzy z podkreśleniem, aby pamiętali komu zawdzięczają życie.  No cóż, czasy były niepewne - stawiał na przeżycie, ale może też i stosunek żołnierzy podziemia narodowego do Żydów nie był tu obojętny.  Gwoli uczciwości trzeba też dodać, że Trokenheim żonę miał Polkę i być może i ona miała tutaj zasługi - tym bardziej, że musiała wiedzieć, że niektóre jej koleżanki były przecież w lesie.  Kiedy sam dostał się w ręce partyzantów, nie miał problemów z przeżyciem.  Polskie podziemie narodowe nie było nigdy ślepą i tępą maszyną do zabijania, co próbowano wmawiać Polakom przez zniewalające ich pięćdziesięciolecie.  I miało nade wszystko honor.

Polska Kuronia

Czytając w "Encyklopedii białych plam" hasła najlepszego eksperta od podziemia narodowego - Leszka Żebrowskiego - można się natknąć na przykłady najgłośniejszych w tamtym czasie akcji specjalnych NSZ.  Pośród nich wymieniona jest akcja uwolnienia przez Niemców z łomżyńskiego więzienia kilkuset więźniów politycznych, tytułem wymiany ich za troje uwięzionych Niemców.  Ta wyjątkowo udana, popisowa akcja Kozłowskich - nie mająca swego odpowiednika w całej okupowanej Polsce - jest zupełnie nieznana.  Nie znalazła się nawet w opracowanym przez IPN biogramie kpt. Bolesława Kozłowskiego.  Dla mnie, który słyszał o niej od dziecka z ust własnego Ojca - pomysłodawcy, dowódcy i uczestnika zarazem, a także od niektórych jego żołnierzy, których miałem zaszczyt znać osobiście, wykreowanie takiego stanu świadomości narodowej wydaje się dziwne, zważywszy, że od chwili tzw. odzyskania niepodległości przez Polskę minęło bez mała tyle już lat, ile trwała międzywojenna Polska...

Do wypełniania jakiego programu politycznego wprzęgnięta została znaczna część historyków z Kieresowego IPN typu Sławomira Poleszaka?  Czy dywersja ich - polegająca na blokowaniu i zakłamywaniu w świadomości społecznej pięknych kart ruchu niepodległościowego o orientacji katolicko-narodowej - nie służy przypadkiem spadkobiercom starego układu, sprzymierzonym tym razem kosmopolitycznym programem z wrogami Polski, dla których Marek Borowski jako potomek Bermana obmyśla "Polskę Kuronia"...  Tymczasem Polska renegata, jakim był niewątpliwie poprzez swe konszachty z bezpieką Jacek Kuroń - czy może być żywa?

Ponad własne życie

Hierarchia wartości moralnych wyróżniająca Kozłowskich jest dosyć przejrzysta, powiedziałbym nawet, że sztandarowa.  "Bóg i Ojczyzna", a dopiero później chociażby rodzina.   Swoje nie liczyło się nawet życie, a cóż dopiero jakieś tam dobra materialne.  Po aresztowaniu ojca i najmłodszego brata, Bolesław z Marianem spalili własny dom, aby w niemieckie ręce nie dostały się materiały obciążające ludzi.  Tego podpalenia dokonali w chwili, gdy przeglądając "kąty" przed spodziewaną rewizją, ujrzeli w oddali zbliżających się Niemców.  Omal nie przypłacili tego życiem na skutek wściekłego pościgu, przybywających właśnie na przeszukanie funkcjonariuszy Gestapo.

Nie wiem, czy każdy, ale Bolesław nie pobierał nawet żołdu - uważając, że w służbie Ojczyźnie nie może być w żaden sposób dofinansowywany. Piękne świadectwo odnośnie moralności swojego dowódcy złożył chorąży Bolesław Drozdowski ps.  "Czarny" w reportażu pt. "Krwią obmyty" (wspomnianego już wcześniej red. Wójcika.  Otóż Kozłowscy - wymieniając z Niemcami kilku Niemców za kilkuset Polaków - mieli w tym czasie ojca i brata w Auschwitz. Jednak w przetargu z Niemcami tej sprawy wcale nie było.  Nie mogli przekładać swoich spraw rodzinnych ponad interesy Armii Podziemnej.  Naturalnie, jako ludzie wrażliwi przeżywali związany z tym osobisty dramat.

Odnośnie "Czarnego" nie sposób nie wspomnieć, że przeżył niejako swoją własną śmierć. Postrzelony bowiem przez Niemców i zakopany na własnym polu przez przymuszonego do tego kuzyna - zostaje wygrzebany rękoma kobiet, zaraz po odejściu napastników.  Jego rany nie były śmiertelne, a przez boczne ułożenie ciała zachował ramionami nieco powietrza do grobowego przeżycia...

Wracając do Kozłowskich i silnych ich związków z Kościołem, to może o nich świadczyć chociażby udział biskupa łomżyńskiego Łukomskiego - sługi Bożego i wielkiego patrioty - w przeglądzie żołnierzy pod Małym Płockiem.  Odbył się on na zaproszenie Bolesława Kozłowskiego "Grota", komendanta Powiatu NZW Łomża, krypt. "Łaba" w okresie wielkiego zbrojnego powstania przeciw komunistycznemu zniewoleniu Polski.  Ten wielki duchowny i Polak zginie później w upozorowanym przez UB wypadku samochodowym.

"Biały" by go stuknął

""Biały" by go stuknął, gdyby nie groźba odwetu".  To zdanie - wypowiedziane przez "Grota" w reportażu Wójcika - dotyczącym pojmania niemieckich zakładników, oddaje z jednej strony troskę odpowiedzialnego dowódcy o losy polskiej ludności cywilnej, której odwet faktycznie by dotyczył, a z drugiej ukazuje, jak bardzo skrępowane ręce miało polskie podziemie, skoro najmniejsza nawet akcja musiała być weryfikowana pod takim też kątem.  Zresztą, zainteresowanie tymi akurat Niemcami i ich porwanie wynikło z konieczności interwencji przeciwko represyjności jednego z nich w stosunku do ludności polskiej.  A że goście wybierający się do Roberta Piwko - niemieckiego zarządcy z Lachowa - zapowiadali się znakomici, to pozwoliło sprawę rozszerzyć i upomnieć się przy okazji o innych, dla których cela śmierci w łomżyńskim więzieniu była grobowcem za życia.  Zanim dokonano wymiany zakładników, Robert Piwko już wiedział, że aby przeżyć wojnę, musi się bardzo poprawić.  Na pytanie: czy będzie dalej prześladował Polaków - zaprzeczył: "ne pane".  A więc będziesz ich traktował uczciwie? - potwierdził: "tak pane".  A umiał już i po polsku częstować papierosami z papierośnicy a nie po niemiecku z podłogi i jeszcze z dodatkiem kopniaka...

** ** **

Jadąc Groblą Jednaczewską Imienia Partyzantów Kozłowskich nie mogłem się nadziwić, że to tylko sen, bo jeśli wdzięczni Łomżynianie słusznie podarowali rondo Hance Bielickiej za to, że ich bawiła - to mogliby również pamiętać o żołnierzach, którzy ich bronili, wyzwalali z więzienia, cierpieli niedole i rany, przelewając w imię ich wolności swą żołnierską krew.  A nie szkodziłoby też ufundować tablicę upamiętniającą cierpienia Łomżyniaków, czy nawet izbę pamięci w budynku, w którym najpierw było więzienie NKWD za okupacji sowieckiej, a następnie po zmianie frontu - niemieckie i celą śmierci.  Okolicznościowa inskrypcja, przypominająca bezkrwawą akcję żołnierzy NSZ, nie mającą w całej Polsce swego odpowiednika, po której 400 Polaków skazanych na cierpienia i śmierć zostało oswobodzonych, byłaby tu gestem zwykłej ludzkiej przyzwoitości, zdejmującym z tamtych żołnierzy piętno żołnierzy wyklętych.

 

 

Kiedy Daniel Olbrychski recytował moje wiersze w stanie wojennym – a było je słychać między innymi w Głosie Ameryki - byłem bardzo dumny. Trwało to niestety tylko do czasu przeczytania jego ksiażki pt. „Parę lat z głowy” W-wa 1997, wydanie II.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura